sobota, 29 maja 2021

Claudio Magris "Podróż bez końca".

Podróż (...) jest sama przez się wieczną preambułą, wstępem do czegoś, co ma nastąpić i co jest tuż-tuż. Jest wyjazdem, postojem, powrotem, pakowaniem i rozpakowywaniem walizek, robieniem notatek o pejzażu, który - kiedy go mijamy - umyka, rozpada się i układa na nowo... 

s. 7.

Podróż zawsze rozpoczyna się na nowo, musi rozpoczynać się na nowo, podobnie jak egzystencja. (...) Podróżowanie ma zatem coś wspólnego ze śmiercią (...) lecz jest również odwlekaniem śmierci, odkładaniem na jak najpóźniej przybycia na miejsce, spotkania z istotą rzeczy...
Podróżować nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać - o ile to możliwe - nigdy.
s. 8.
Niemal zawsze mamy zbyt wiele powodów, by pragnąć, żeby życie minęło tak szybko, jak to tylko możliwe, by teraźniejszość stała się jak najprędzej przeszłością, żeby już nadeszło jutro (...). I tak żyjemy nie po to, aby żyć, lecz aby życie dobiegło już końca, aby być bliżej śmierci, aby umrzeć.
s. 8.

Podróżować i czuć się zawsze jednocześnie w nieznanym i w domu, wiedząc wszakże, iż nie mamy domu. Ten, kto podróżuje, pozostaje niezmiennie włóczęgą, obcym, gościem; śpi w pokojach, gdzie przed i po nim mieszkali nieznajomi, nie ma własnej poduszki ani dachu nad głową. Pojmuje więc, że nie można nigdy naprawdę posiadać domu, przestrzeni wykrojonej z nieskończoności wszechświata, lecz tylko przebywać w nim przez pewien czas, przez jedną noc albo przez całe życie, w poczuciu szacunku i wdzięczności. (...) W podróży, będąc nieznajomym wśród nieznajomych, uczymy się być Nikim, pojmujemy konkretnie, że jesteśmy Nikim.

s. 9-10.

Podróż jest kolista: wyruszamy z domu, przemierzamy świat, powracamy do domu, chociaż różni się on bardzo od tego, który zostawiliśmy za sobą, nabrał bowiem sensu dzięki wyjazdowi, początkowemu rozstaniu.

s. 11.N

Nie ma podróży bez przekraczania granic — politycznych, językowych, społecznych, kulturowych, psychologicznych, również tych niewidocznych, odgradzających jedną dzielnicę od drugiej w tym samym mieście, granic między osobami, pokrętnych granic, które w naszym własnym piekle rozdzielają nas. Przekroczyć granice, jak również pokochać je — ponieważ określają rzeczywistość, indywidualność, nadają jej kształt, ratując przed utratą formy - lecz nie wielbić ich, nie czynić z nich bożków żądnych krwawej ofiary. Wiedzieć, że są giętkie, tymczasowe, ulotne jak ludzkie ciało i dlatego zasługują na miłość; śmiertelne w tym sensie, że podległe śmierci, podobnie jak sami podróżni. (...) Podróżować nie znaczy tylko znaleźć się po drugiej stronie granicy, lecz również odkryć, że jest się zawsze także po tamtej stronie.

s. 12-13.

Każda podróż zakłada mniej więcej podobne doświadczenie: ktoś lub coś, co wydawało się bliskie i znajome, okazuje się obce i niepojęte. Albo też czlowiek, pejzaż, kultura, które uważaliśmy za odmienne i dalekie, okazują się nam bliskie. Ludziom z jednego brzegu mieszkańcy z drugiej strony rzeki wydają się groźnymi barbarzyńcami pełnymi przesądów. Ale jeśli zaczną chodzić w tę i z powrotem po moście, mieszając się z innymi, i krążyć od jednego brzegu do drugiego, tak że nie będą już w końcu wiedzieć, po której stronie mieszkają, odnajdą życzliwość dla siebie samych i dla świata.

s. 13.

Podczas podróży wiele rzeczy zostaje podanych w wątpliwość: pewniki, wartości, uczucia, oczekiwania gubią się po drodze — droga jest surową, lecz dobrą nauczycielką. Inne wartości i uczucia znajduje się, spotyka, zabiera ze sobą.

s. 15.

Podróżowanie oznacza liczenie się ze światem, lecz również z jego alternatywnym obliczem: z Historią i inną historią albo z innymi historiami, które ta pierwsza uniemożliwiła i stłumiła, lecz nie calkiem wyeliminowała.

s. 15.

Najbardziej ryzykowna, trudna i zachwycająca przygoda staje się naszym udziałem w domu, to tam gra toczy się o życie, o zdolność do miłości lub jej brak, o bycie szczęśliwym i umięjętność dawania szczęścia, o śmiałość dojrzewania lub zasklepianie się w lęku. Dom nie jest idyllą, jest przestrzenią konkretnej egzystencji, a więc narażonej na konflikt, nieporozumienie, błąd, przemoc, jałowość, klęskę. Dlatego stanowi centralny punkt życia, ze swoim dobrem i złem, miejsce najsilniejszej, niekiedy niszczącej namiętności — do towarzyszki naszych dni, do dzieci — ogarniającej nas bez reszty.

s. 18-19.

Podróżowanie  uczy gubić się po drodze, czuć cudzoziemcem w życiu, rownież we własnym domu, lecz bycie cudzoziemcem pośród cudzoziemców to może jedyny sposób, aby stać się naprawdę braćmi. Dlatego celem podróży są ludzie...

s. 20.

Aby poznać jakieś miejsce, trzeba zobaczyć je ponownie. To, co znane i bliskie, wciąż na nowo odkrywane i wzbogacane, staje się obietnicą spotkania, fascynacji, przygody. Kiedy rozmawiamy po raz dwudziesty albo setny z przyjacielem lub kochamy się z drogą nam osobą, odbieramy to nieskończenie intensywniej niż za pierwszym razem.

s. 21.

Historia nie składa się wyłącznie z tego, co się zdarzyło, a jeszcze mniej z chimerycznych i absurdalnych alternatyw, lecz również z ewentualności, (...) potencjalnych rozwiązań, które tkwiły w konkretnej sytuacji, z tego, co w danej chwili było lub jest możliwe. Nadzieje pokolenia w danym okresie historycznym są częścią jego historii, a więc przyczyniły się także do uczynienia z nas tego, kim jesteśmy, chociaż nie spełniły się i bieg wydarzeń im zaprzeczył.

s. 26.

Odczuć i dotknąć ręką to, co w określonej sytuacji uważano za możliwe albo czego sobie życzono - odmienny rozwój wypadków — pomaga zrozumieć lepiej to, co się stało i co może być zrozumiane tylko pod warunkiem, że nie będziemy sądzić, iż od samego początku było konieczne.

s. 26.

Podróżny pozostaje wierny także utraconym okazjom, nie poprawia przeszłości ani samego siebie, mądry po szkodzie, lecz próbuje przenieść, ile tylko się da — wrażeń, rzeczy, hipotez, projektów — w przyszłość, równie ulotną jak przeszłość i tak samo skazaną na przeminięcie.

s. 26.

Dziś Nowoczesność z jej wiarą w postęp i możliwość kierowania biegiem historii wydaje sę zakurzonym rupieciem. Żyjemy i poruszamy się w ponowoczesnym średniowieczu, globalnym i wyrafinowanym, które w zawrotnym tempie przekształca świat pod względem technologii, nie wierzy jednak, że potrafi nadać mu sens.

s. 29.

Zwykły spacer wymyka się ścisłej kontroli planu i woli, ponieważ nie można wiedzieć, czy i co na pierwszym skrzyżowaniu każe nam zmienić trasę przechadzki, Wszystkie najważniejsze rzeczy - miłość, szczęście, cierpienie — zdarzają się przypadkiem albo na mocy łaski, kiedy wypuszczamy z rąk cugle i pozwalamy unieść się życiu. Idąc na spotkanie tego, co się nam przydarza, otrzymujemy nieoczekiwane dary i zdajemy się wtedy z lekkim sercem na bieg życia, ufni w jego wielkoduszność i gotowi wierzyć, że zadba ono lepiej niż my sami o to, czego naprawdę potrzebujemy.

s. 29.

To, co pozostaje wyłącznie wewnętrzne, łatwo gorzknieje i ulega zepsuciu, staje się nałogiem i szaleństwem. Również namiętność pogrąża się w mule serca i przemienia w bezpłodne fantazjowanie, jeśli nie stanie się wspólnym światem, przygodą pośród rzeczy. Samotny świat wewnętrzny traci łatwo poczucie dobra i zła, podobnie jak w snach, w których można pozwolić sobie na wszystko i nie czuć się z tego powodu winnym. Świat wewnętrzny musi być przenicowany niczym stara marynarka, powiązany z z rzeczywistością zewnętrzną...

s. 30-31.

O życiu decyduje po części rola, jaką odgrywa w nim śmierć, zależnie od tego, czy zostaje wyparta, czy lękamy się jej, flirtujemy z nią, czynimy z niej składnik naszej egzystencji.

s. 33.

Wieczór jest zimny i wietrzny. Podobny chłód odczuwa się, kiedy pod koniec krótkiej czy długiej podróży więź łącząca grupę osób się rozpada; przyjaźń pozostaje, ale taka konstelacja ani taka atmosfera więcej się nie powtórzą.

s. 34.

Często ból niszczy, czyni zgorzkniałym, sprawia, że odrzucamy to, co inni, obdarzeni hojnie przez los, zdołali stworzyć, stając się sławni; szczególnie ból (...) zmuszający do przebywania w cieniu, nie pozwala cieszyć się blaskiem będącym udziałem innych.

s. 36.

Wszelki eden, domena nieśmiertelności, jest również krainą śmierci, miejscem za wodą, gdzie ustaje mozolna i swojska nieistotność życia.

s. 45.

Morze to absolut, dostarcza doznań tak intensywnych, że niemal bolesnych. Pośród kolorów wody i granitowego piasku, który podkreśla jej połyskującą jasność, wyzbywamy się wszystkiego, co banalne, przypadkowe, względne. Chcielibyśmy uchwycić istotę życia, uwolnić się od wszystkich przymusów niepozwalających nam żyć, od mechanizmów retoryki, tak jak zdejmuje się ubrania. Obieramy pozorne życie ze skórki, aby dotrzeć do życia prawdziwego, do szczęścia, i odnosimy wrażenie, że przybliżamy się do jądra tak istotnego, tak czystego, że przypomina ono nicość.

s. 46.

Śmierć ukochanej osoby zabiera ze sobą również kawałek świata albo jakąś jego barwę; ten, kto żyje dalej, usiłuje odzyskać je choćby częściowo, jak w trakcie rehabilitacji po utracie kończyny; poczucie braku jednak pozostaje.

s. 50.

Codzienna rutyna — prawdziwa mistrzyni w wymyślaniu pułapek i przeszkód uchodzących za konieczność i niezbywalny obowiązek — jakże często nie pozwala nam żyć, głęboko odetchnąć i już na samym początku wyklucza wszelką wesołą komitywę i i radość wędrowania.

s. 51.

Dobroć wiąże się często z przyjazną i ufną relacją ze światem, czułą zażyłością z przedmiotami, uważną i mądrą zdolnością do posługiwania się nimi zręcznie, lecz również troskliwie i z szacunkiem. Życzliwość wobec osób, zwierząt, roślin obejmuje spontanicznie rzeczy; wazon, do którego wkładamy kwiat; dobroć tkwi także w dłoniach, w sposobie, w jaki zbliżają się do innych dłoni albo zabierają popielniczkę ze stolika. Uważność, jak twierdzą niektórzy, jest formą modlitwy, rozpoznaniem obiektywnej rzeczywistości, ładu, granic; sposobem patrzenia poza i ponad własne „ja”, wiedzy, że nikt nie jest tyrańskim i kapryśnym satrapą, nie może więc niszczyć świata pod wpływem impulsu, jak zdarza się to nam w przygnębiających i bezsilnych atakach gniewu, kiedy, nie mogąc unicestwić siebie samych, innych i całego wszechświata, rozszarpujemy na kawałki pierwszą lepszą rzecz, jaka nawinie się nam pod rękę. Istnieje potężna dobroć rąk, kogoś, kto dba o drugiego i nie skupia się na własnych czczych zachciankach...

s. 55.

Przemożne upodobanie do świętowania wydaje się tym bardziej wzruszające, im mniej jest do świętowania.

s. 65.

W podróży pierwsza osoba liczby pojedynczej jest czymś niepewnym, sprowadza się niemal do gramatycznej konwencji. Kto bowiem podróżuje? „Ja” podróżnego to coś odrobinę tylko więcej od spojrzenia, formy, w której odciska się rzeczywistość, pojemnika pozwalającego, aby wypełniły go rzeczy, i co najwyżej nadającego im - na skutek uprzedzeń, nostalgii, niepokojów, jakie żywi wędrowiec — kształt, podobnie jak dzban nadaje go w wodzie.

s. 66.

Tożsamość pograniczna, powinna wzbogacać jednostkę, podczas gdy często pogranicze wzmacnia jedynie nieufność wobec innych, podziały, nienawiść.

s. 68.

Ktoś, kto nie zna się na sztuce, nie potrafi czasami odróżnić na pierwszy rzut oka (...) poezji ukończonego dzieła od poetyckości tkwiącej w rzeczach, zanim przeobrazi je artysta. Rzeczy — ale także gesty, twarze, pejzaże — mają z pewnością swoją poezję i fragment realnego świata oprawiony w pustą ramę jest obrazem.

s. 73.

Jeśli czujemy się obcymi i cudzoziemcami, to nie dlatego, że mamy wrażenie, iż zapuściliśmy się do krainy mgieł, lecz raczej dlatego, że to my wydajemy się istotami utkanymi z mgły albo cieniami, które poruszają się pośród żywych osób, trochę tylko bardziej zagrożonych śmiercią niż my, ale przecież żywych.

s. 76.

Tragedia (...) zakłada ludzki wymiar wielkości i siły, wartość przyznawaną życiu, które jest zagrożone i może ulec zagładzie, przeczucie losu i sensu. Tragiczny upadek nie pomniejsza człowieka; zrzuca go z rydwanu niczym homeryckiego wojownika trafionego w bitwie, nie upokarza go ani nie unicestwia, jak przydarza się to temu, kogo wsysa nierzeczywisty koszmar. Tragedia dzieje się, lecz jej nie widać, i to właśnie uderza najbardziej.

s. 76.

Zapominamy często, że można kochać taką harmonijną, zwykłą codzienność, czuć się szczęśliwym i spełnionym dzięki wciąż ponawianemu powtarzaniu zwykłych gestów, dzięki temu, co czyni zachwycającym upływ czasu: patrzeć, spacerować, pisać, czytać, siadać przy stole wraz z drogimi nam osobami, rozmawiać, spotykać się, przyjaźnić, kochać. Kto ma to wszystko, jest uprzywilejowany i musi wiedzieć, że nim jest, musi być świadom, że jego szczęście polega na owym swojskim i zwykłym, lecz wieczne nowym upływie godzin każdego dnia.

s. 78.

Pisarz nie może ucieleśniać niczego, nawet jakiegoś kierunku ani poetyckiego świata, które dopóty jedynie pozostają autentyczne, dopóki wyraża je on tak, jak żyje, nie martwiąc się, co się z nimi stanie ani jakie skutki przyniosą w rzeczywistości.

s. 89.

Jedną z wielkich niesprawiedliwości życia jest ta, o której wspomina melancholijnie Ewangelia: „Kto posiada, temu będzie jeszcze przydane, a ten, kto nie posiada, temu będzie odjęte to, co ma”. Kto miewa się dobrze — jednostka czy naród — kto jest wolny od biedy, wyzysku, upośledzenia, jest równiez często wielkoduszny i sympatyczny, podczas gdy ten, kto cierpi głód i upokorzenia, bywa niekiedy odpychający w swojej upartej potrzebie autoafirmacji.

s. 94.

Kolory są alfabetem świata; nie tylko morze, łąka albo ogień, lecz także uczucia, słowa, sytuacje, nawet idee mają swoje barwy.

s. 100.

W miejscach pełnych życia grozi nam, że niczego nie zobaczymy, tak jak kiedy nie słyszymy nic, kiedy jest zbyt głośno; przesyt rzeczywistości utrudnia jej odbiór. W tym północnym świetle liść, na który pada promień słońca, zdaje się niepowtarzalny, ulotny, lecz konieczny; łamiąca się gałąź maluje różnymi barwami powietrze. Być może rzeczywistość, aby odsłonić niezastąpiony sens każdej egzystencji, musi być pomniejszona, zredukowana do minimum.

s. 101.

Mówić bez emfazy i obiektywnie o przemocy, której ofiarą się padło, to najlepszy znak wewnętrznej wolności, warunek, a zarazem konsekwencja wolności obywatelskiej.

s. 112-113.

Społeczeństwa narzucające represywną moralność odpowiedzialne są również za grzechy, które powołują do życia; ponieważ widzą wszędzie perwersję, przyczyniają się do tego, że perwersja, albo to, co się za nią uważa, nabiera coraz więcej uroku. Wszystko jest czyste dla tych, którzy są czyści, uważa Ewangelia. A Nietzsche dodaje: „Dla wieprza wszystko cuchnie wieprzem”.

s. 113.

W obliczu straszliwego epizodu z historii własnego kraju łatwo można ulec sprzecznym impulsom. Z jednej strony chciałoby się zlekceważyć go i przejść nad nim do porządku dziennego, a z drugiej powracać do niego z większym uporem, niż gdyby chodziło o zbrodnie popełnione przez innych — filologiczną skrupulatność nakazującą korygować wszelkie przesadzone szczegóły hamuje obawa, być może uzasadniona, aby ta skądinąd uczciwa korekta nie brała się z chęci pomniejszenia tego, co się wydarzyło, jak czyni to wielu historyków rewizjonistów. Poczucie winy biorące się nie z jasnego przeświadczenia natury moralnej, lecz z psychologicznych rozterek jest złym doradcą.

s. 115-116.

Czy jest słuszne, konieczne, czy też błędne czuć się odpowiedzialnym za czyny innych osób i innych sił politycznych naszego kraju, które być może nawet sami zwalczaliśmy?

s. 116.

To przede wszystkim rzekoma sakralność początków przybierająca niekiedy pretensjonalne formy robi wrażenie na nas, żyjących w ponowoczesności, dla których powodem do radości lub zmartwienia jest to, że jesteśmy epigonami odciętymi od źródeł życia. Sacrum jest słowem - i wymiarem — dwuznacznym; znaczy również tyle, co przeklęty, nietykalny, niedostępny profanom; ludzie czują się dziś w jakimś sensie profanami, zarówno wtedy, kiedy godzą się pozostać na zewnątrz niedostępnej świątyni bogów, jak i wtedy, kiedy ogarnięci co jakiś czas obrazoburczą furią niszczą świątynie, które mają w zasięgu ręki.

s. 118.

Podobnie jak wszelki bałwochwalczy przesąd, sakralność i aureola początków są złudzeniem, często oszustwem. Autentyczne sacrum oznacza religijne poszanowanie całego stworzenia w każdym jego momencie, całej egzystencji — każdego domu, gdzie rodzą się i żyją ludzie, każdego ziarna zboża, które umiera i się odradza. Kiedy natomiast staje się tajemnym kultem związanym z uprzywilejowanymi miejscami, przedmiotami i obrazami, złudnie tajemniczymi, staje się chwytem, oszustwem i samooszukiwaniem się, pomieszczeniem, gdzie nie zapala się światła, aby nikt nie zauważył, że jest puste i iż rzekomy bóg jest fetyszem. Batwochwalstwo degraduje Boga i boskość do tajemnicy rodem z lunaparku i pozostaje wrogiem religii. Początki — jednostki, narodu, cywilizacji — nie są ani trochę bardziej święte od jakiegokolwiek innego momentu życia. Fałszywa sakralność oznacza przemoc, lęk i grozę, których potrzebuje wszelka brutalna władza, aby zniewolić swoich poddanych.

s. 118-119.

wyd. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2009, tł. Joanna Ugniewska. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz